Każdy gracz zna ten moment, gdy coś z gry tak mocno cię urzeka, że chcesz mieć to w realu. Może to figurka ulubionego bohatera, może limitowana edycja konsoli, a może… bomba w kształcie zabawki małpki? Tak, brzmi absurdalnie, ale właśnie coś takiego wydarzyło się niedawno w USA. I to nie w żadnym żarcie czy cosplayowym evencie, ale… na lotnisku. Z udziałem TSA, czyli amerykańskiej ochrony transportu.

Monkey Bomb z Call of Duty + lotnisko = kłopoty gwarantowane

Zacznijmy od początku. Każdy fan trybu Zombie w Call of Duty kojarzy Małpią Bombę. To ten uroczy, dźwięczący dziwnie gadżet, który przyciąga nieumarłych i po chwili – bum! Robi czystkę. W grze – niezastąpiona. W rzeczywistości – wygląda jak mała zabawka, ale też jak coś, co zdecydowanie NIE powinno znaleźć się w torbie na lotnisku.

No i właśnie… ktoś postanowił zabrać ze sobą taką replikę do Bostonu. TSA, podczas rutynowej kontroli bagażu, otwiera walizkę i… surprise! Małpia bomba, cała na wypasie – druty, przyciski, mechanizmy. Z miejsca uruchamia się procedura bezpieczeństwa.

TSA, zamiast panikować, postanowiła podejść do sprawy z humorem. Na Facebooku pojawił się wpis:

I dalej:

„W grze ten gadżet może zgarnąć sporo punktów, ale w prawdziwym świecie? Lepiej zostawić go w ekranie ekwipunku, a nie w torbie. Repliki broni czy ładunków – niezależnie od tego, jak bardzo są cool – nie są dozwolone ani w bagażu podręcznym, ani w nadanym.”

Graczu, co Ty sobie myślałeś?!

Choć całe zajście skończyło się bez konsekwencji prawnych – nikogo nie aresztowano, nikt nie wylądował w kajdankach – to TSA potraktowała sprawę bardzo poważnie. I dobrze. W końcu lotniska to nie miejsce na cosplay czy testowanie granic.

Ale z drugiej strony – czy można się dziwić? Kolekcjonerzy i fani gier mają tendencję do wciągania świata wirtualnego do realnego. Kto z nas nie marzył o własnym Pip-Boyu, Master Swordzie albo figurce Geraltaz Batmobilem? Problem pojawia się wtedy, gdy epickie przedmioty z gry trafiają do miejsc, gdzie mogą wywołać niemałe zamieszanie.

Nie tylko Małpia Bomba – graczowskie szaleństwa nie znają granic

To nie pierwszy raz, gdy miłość do gier kończy się dziwnie. Pamiętacie gościa, który kupił „unikalną wersję” Steam Decka za 2000 dolarów, a potem odkrył, że to tylko atrapa do ekspozycji? Albo kolekcjonera, który obsesyjnie skupował szampony z Pokémonami? Gracze to społeczność pełna pasji, ale też czasem… braku zdrowego rozsądku.

Ale właśnie dlatego ten świat jest tak fascynujący. Każdego dnia wydarza się coś, co dla ludzi spoza naszego środowiska wygląda jak czyste science fiction. A dla nas? To po prostu poniedziałek.

Zabierasz gamingowy sprzęt w podróż? Pomyśl dwa razy.

Z jednej strony: szacunek dla kolekcjonera, który tak bardzo kochał Call of Duty, że uznał Monkey Bombę za godną miejsca w walizce.

Z drugiej: serio, stary?

Niech ta historia będzie przestrogą (albo memem) dla każdego z nas: Jeśli coś wygląda jak broń, wybucha, piszczy, świeci albo ma kabelki i przyciski – to nie bierz tego na lotnisko. Nawet jeśli to „tylko” gadżet z gry.

Bo chociaż gaming to świat fantazji, realne lotniska działają według trochę innych zasad. A TSA – choć z dystansem – raczej nie żartuje, gdy chodzi o bezpieczeństwo.

Spis treści